piątek, 7 marca 2014

Olimp II


Adam
  Nie zdziwił mnie widok zaplątanej w pościel Sharon. Zwykle przesypiała śniadania, a potem po prostu piła kawę, co jej wystarczało. W ogóle nie wiem, jak ona może tyle spać, skoro żłopie kofeinę hektolitrami!
  Moje szarpania jak zwykle nic nie dały, więc do jakiegoś brudnego kubka (Sharon jak zwykle zabrakło motywacji do sprzątania) nalałem wody i bez wyrzutów chlasnąłem ją na rudowłosą.
 - Zeusie broń! – wrzasnęła, zrywając się na czworaka (bo spała n brzuchu) by od razu grzmotnąć na ziemię, przy okazji uderzając kostką o szafkę. Na mnie zwróciła uwagę, dopiero gdy wyklęła cały Olimp.
 - A co ty tutaj robisz?! – oburzyła się, próbując przybrać pełną wyższości pozę, co na czworaka nie bardzo jej wyszło.
 - Mi też miło cię widzieć- powiedziałem, krzywiąc się lekko. – Prześpisz śniadanie.
 - Nie chodzę na śniadania, idioto- wycedziła przez zaciśnięte zęby i skopała pościel z taką pasją, że chyba wyobrażała sobie, iż to moja piszczel. Jej przyszły chłopak na dziewięćdziesiąt procent będzie masochistą. Lub desperatem.
 - Mamy zebranie po posiłku- rzuciłem od niechcenia. – Czekam przed domkiem.
*
Sharon
Wiecie, nie byłam w Obozie nikim specjalnym- towarzysko może tak, mogłam powiedzieć parę zdań o każdym i każdego kojarzyłam, polowałam na plotki jak na WiFi w miejscach publicznych, ale nie pchałam się do poskramiania potworów i tym podobnych rzeczy, przy których mogłam złamać paznokieć. Nie należałam też do osób, które miewają te superważne prorocze sny. Nic więc dziwnego, że byłam przytłoczona.
 Adam wrócił do VIPowego stolika , żeby porozmawiać z Chejronem, więc zostałam sama. Niedziwne, prawda? Przecież zawsze jestem sama. Do tej pory nazywałam to „niezależność”, ale teraz wiem, że umrę, krztusząc się własną krwią, a koło mnie nikt nie zostanie.
 Powinnam odgonić te dramatyczne, pesymistyczne i w ogóle nie w moim stylu myśli, ale dziś wpadłam w całkowity dołek.
 Wielu herosów nienawidzi tego, kim są i w jakim świecie żyją, ale ja to zawsze lubiłam.
 W każdym razie zanim poczułam oddech śmierci na karku. Najgorsze jest to, że nie ważne do której części Podziemia trafisz (nie liczyłam nigdy na Elizjum, moje ambicje ograniczały się do Łąk Asfodelowych) – zapomnisz. I to mnie w zaświatach przerażało, właściwie tylko to.
 Wszystkie niepozorne punkty zaczęły się splatać, tworząc dookoła mnie i Obozów pułapkę. Miałam najlepszy kontakt z Astleyem w sumie ze wszystkich herosów- a trzeba przyznać, że facet nie był kontaktowy, ale nawiązała się między nami subtelna nić porozumienia. Wiele rozmawialiśmy i nie były to chichotliwe przepychanki, był kimś, komu mogłam się zwierzyć i pokazać stronę mądrą, o którą mało kto mnie podejrzewał, prawie wszyscy uważali, że mam wszystko głęboko i nie widzę daleko poza kraniec swojego nosa.  Astley wiedział, że Olimp nie jest sprawiedliwy, ale nie wypowiedziałby mu też otartej wojny- ja tak samo. On… on rozumiał mój tok myślenia i postrzegania świata, wiedział, że każdy powinien mieć kilka twarzy i się przed nikim nie obnażać, ale w przypadku naszej krótkiej znajomości oboje popełniliśmy ten błąd. Moje myśli na chwilę od wizji śmierci odbiegły do rozmowy przez iryfon, którą odbyłam w środku nosy dwa dni temu. Pytał, czy na pewno jestem bezpieczna. Mówił, że nie miał wyjścia. Kazał się informować, gdyby coś się działo, przyjdzie po mnie. Jak? Tego nie wiem.
 Teraz jestem bezpieczna tylko do czasu. Wierzę, że musiał, a nawet jeśli nie- to mnie to specjalnie nie ruszało. Nie przyjdzie po mnie, bo się nie dowie. Oboje zbyt wiele byśmy ryzykowali. Dobra, martwiłam się tylko o niego, ale to szczegół.
 Jeśli jednak zwątpiłam w Olimp i po cichu trzymałam kciuki za Astleya, zmuszając się do milczenia, gdy inni na niego klęli, to nie powinnam brać czynnego udziału w ratowaniu Obozów i bogów. Późno.
Pierwsza wyprawa pociągnie za sobą kolejne, tego jestem pewna. A w pewnym momencie znajdę się w momencie bez wyjścia. I zginę. Sama. 
 Pociągnęłam delikatny łyk chłodnej już Caffe Americano. Nie tknęłam do tej pory mocnej kawy, choć wybitnie jej potrzebowałam. To, że nie miałam na nią ochoty można było odczytywać u mnie jako chorobę. Rozmasowałam skronie.
 Nagle poczułam dotyk zimnych palców na plecach. Arianne. Spojrzałam na nią pytająco, a ona wskazała głową ostatnich herosów opuszających pawilon jadalny- została tylko ósemka biorąca udział w wyprawie.
 Automatycznie wszyscy skierowali się do stolika, przy którym siedziała Jo, nikt nie patrzył nikomu w twarz- znaczy, niezupełnie. Po prostu każdy kogoś unikał wzrokiem, nie koniecznie wszystkich.
 - Kurde- rzucił luzacko Mike, szturchając mnie pod żebra. – Ta godzina snu więcej naprawdę była dla ciebie sprawą życia i śmierci, wyglądasz jakbyś wstała z grobu.
 Ha, ha. Nikt nic nie powiedział.
 - Oświećcie mnie – odezwałam się w końcu trochę zbyt zarozumiale, starając się nadrabiać miną- dlaczego taka przypadkowa grupka jak my została członkami wyprawy, których powinno być o pięcioro mniej?
  Otóż nie jesteśmy tak przypadkowi – Adam wyszczerzył zęby, na co uniosłam wymownie brwi. – Domino zaczęło się ode mnie. Jestem jedynym wysłannikiem z Rzymu, więc powinienem iść, kumpluję się z tobą- a jesteś córcią szefunia, nie zapominajmy- i Mikiem, a do tego odchodzi jeszcze Arianne. Jo wspaniale ponoć współpracuje z tym debilem – wskazał najlepszego przyjaciela, a tęczowowłosa dziewczyna zesztywniała cała, nadal patrząc w swoje buty. -Ponad to ponoć Arrie i Mikey znaleźli nić porozumienia z Maddy i Angelą – zwłaszcza Mikey – tu wszyscy spojrzeliśmy na niego wymownie, a on uśmiechnął się w ten swój nieśmiały, dziecięcy i uroczy sposób, który wszystkie panie powalał na kolana. Pozer. – a one dwie trzymają się razem,więc razem – Adam klasnął w dłonie. – Teraz wszystko jasne.
 Arianne pokręciła głową, a czarne włosy zafalowały wokół jej twarzy.
 - Te „relacje” – zakreśliła cudzysłów w powietrzu- są dosyć przypadkowe.
 Adam wzruszył ramionami.
 - Dionek rządzi.
 - Nie powinno nas być ośmioro- zauważyła Maddy, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Była śliczna, ale w dość pospolity sposób, do mnie nie przemawiała.
 - To nie misja- tłumaczył dalej syn Wiktorii- tylko zwiad. A zrobimy większe wrażenie, jeśli będziemy liczniejszą grupą.
 - A potwory?
 - Nowy Jork nie jest daleko, przeżyjemy. - Kiepski żart, kotku. – No, nie ma co zwlekać, juro będziemy  z powrotem. Za dwie godziny się tu spotykamy– rozkazał.
 - Co?- wyrwało mi się.
 - Krzesło. Masz jeszcze coś do obgadania?
 - No nie wiem – prychnęłam. – Plan działania?
 - W sumie – odezwała się Angela- to nie ma o czym mówić. Wchodzimy – grzecznie bądź nie, wyciągamy informacje- grzecznie lub nie, a potem wracamy.
 - No – przytaknął Adam. – Jeśli nikt nie ma już nic do dodania, spotykamy się tu za dwie godziny. I wszyscy się rozeszli.
~*~

[Proszę was o niepisanie postów kursywą] 

7 komentarzy:

  1. [Dobra, za radą Eller zaklepuję pisanie kolejnej części ^^
    Eller, genialnie piszesz ^^]
    Tanar, która się wkręci jako 9 osoba, bo 3x3=9 xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Hahah, spoko siostro ;P ]

      Usuń
    2. [Wymówka w stylu córki A(n)teny xD
      Kij z tym, że Tanar jest od Hefajstosa xD]

      Usuń
  2. { Zaczyna się robić ciekawie :) Intryguje mnie wątek związany z Astleyem ^^ Napisane ładnie i zwięźle ;) Podoba mi się sposób, w jaki piszesz }

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Na Zeusa, pierwszy raz mi kotś powiedział, że piszę zwięźle XD toż mój styl jest barwny, ale chaotyczny jak cholera! xD wiec cóż- dizęki :D dowartościowujesz mnie xDD]

      Sharon & Adam

      Usuń
    2. {hah prosze bardzo ;) }

      Usuń
  3. Bardzoooo ciekawe *-* Od razu się zabieram za kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.