Adam
Nie zdziwił mnie
widok zaplątanej w pościel Sharon. Zwykle przesypiała śniadania, a potem po
prostu piła kawę, co jej wystarczało. W ogóle nie wiem, jak ona może tyle spać,
skoro żłopie kofeinę hektolitrami!
Moje szarpania jak
zwykle nic nie dały, więc do jakiegoś brudnego kubka (Sharon jak zwykle zabrakło
motywacji do sprzątania) nalałem wody i bez wyrzutów chlasnąłem ją na
rudowłosą.
- Zeusie broń! –
wrzasnęła, zrywając się na czworaka (bo spała n brzuchu) by od razu grzmotnąć
na ziemię, przy okazji uderzając kostką o szafkę. Na mnie zwróciła uwagę,
dopiero gdy wyklęła cały Olimp.
- A co ty tutaj
robisz?! – oburzyła się, próbując przybrać pełną wyższości pozę, co na czworaka
nie bardzo jej wyszło.
- Mi też miło cię
widzieć- powiedziałem, krzywiąc się lekko. – Prześpisz śniadanie.
- Nie chodzę na
śniadania, idioto- wycedziła przez zaciśnięte zęby i skopała pościel z taką
pasją, że chyba wyobrażała sobie, iż to moja piszczel. Jej przyszły chłopak na
dziewięćdziesiąt procent będzie masochistą. Lub desperatem.
- Mamy zebranie po
posiłku- rzuciłem od niechcenia. – Czekam przed domkiem.
*
Sharon
Wiecie, nie byłam w Obozie nikim specjalnym- towarzysko może
tak, mogłam powiedzieć parę zdań o każdym i każdego kojarzyłam, polowałam na
plotki jak na WiFi w miejscach publicznych, ale nie pchałam się do poskramiania
potworów i tym podobnych rzeczy, przy których mogłam złamać paznokieć. Nie
należałam też do osób, które miewają te superważne prorocze sny. Nic więc
dziwnego, że byłam przytłoczona.
Adam wrócił do
VIPowego stolika , żeby porozmawiać z Chejronem, więc zostałam sama. Niedziwne,
prawda? Przecież zawsze jestem sama. Do tej pory nazywałam to „niezależność”,
ale teraz wiem, że umrę, krztusząc się własną krwią, a koło mnie nikt nie
zostanie.
Powinnam odgonić te
dramatyczne, pesymistyczne i w ogóle nie w moim stylu myśli, ale dziś wpadłam w
całkowity dołek.
Wielu herosów
nienawidzi tego, kim są i w jakim świecie żyją, ale ja to zawsze lubiłam.
W każdym razie zanim
poczułam oddech śmierci na karku. Najgorsze jest to, że nie ważne do której
części Podziemia trafisz (nie liczyłam nigdy na Elizjum, moje ambicje
ograniczały się do Łąk Asfodelowych) – zapomnisz. I to mnie w zaświatach
przerażało, właściwie tylko to.
Wszystkie niepozorne
punkty zaczęły się splatać, tworząc dookoła mnie i Obozów pułapkę. Miałam
najlepszy kontakt z Astleyem w sumie ze wszystkich herosów- a trzeba przyznać,
że facet nie był kontaktowy, ale nawiązała się między nami subtelna nić
porozumienia. Wiele rozmawialiśmy i nie
były to chichotliwe przepychanki, był kimś, komu mogłam się zwierzyć i pokazać
stronę mądrą, o którą mało kto mnie podejrzewał, prawie wszyscy uważali, że mam
wszystko głęboko i nie widzę daleko poza kraniec swojego nosa. Astley wiedział, że Olimp nie jest
sprawiedliwy, ale nie wypowiedziałby mu też otartej wojny- ja tak samo. On… on
rozumiał mój tok myślenia i postrzegania świata, wiedział, że każdy powinien
mieć kilka twarzy i się przed nikim nie obnażać, ale w przypadku naszej
krótkiej znajomości oboje popełniliśmy ten błąd. Moje myśli na chwilę od wizji
śmierci odbiegły do rozmowy przez iryfon, którą odbyłam w środku nosy dwa dni
temu. Pytał, czy na pewno jestem bezpieczna. Mówił, że nie miał wyjścia. Kazał
się informować, gdyby coś się działo, przyjdzie po mnie. Jak? Tego nie wiem.
Teraz jestem
bezpieczna tylko do czasu. Wierzę, że musiał, a nawet jeśli nie- to mnie to
specjalnie nie ruszało. Nie przyjdzie po mnie, bo się nie dowie. Oboje zbyt
wiele byśmy ryzykowali. Dobra, martwiłam się tylko o niego, ale to szczegół.
Jeśli jednak
zwątpiłam w Olimp i po cichu trzymałam kciuki za Astleya, zmuszając się do
milczenia, gdy inni na niego klęli, to nie powinnam brać czynnego udziału w
ratowaniu Obozów i bogów. Późno.
Pierwsza wyprawa pociągnie za sobą kolejne, tego jestem
pewna. A w pewnym momencie znajdę się w momencie bez wyjścia. I zginę.
Sama.
Pociągnęłam delikatny
łyk chłodnej już Caffe Americano. Nie tknęłam do tej pory mocnej kawy, choć
wybitnie jej potrzebowałam. To, że nie miałam na nią ochoty można było
odczytywać u mnie jako chorobę. Rozmasowałam skronie.
Nagle poczułam dotyk
zimnych palców na plecach. Arianne. Spojrzałam na nią pytająco, a ona wskazała głową
ostatnich herosów opuszających pawilon jadalny- została tylko ósemka biorąca
udział w wyprawie.
Automatycznie wszyscy
skierowali się do stolika, przy którym siedziała Jo, nikt nie patrzył nikomu w
twarz- znaczy, niezupełnie. Po prostu każdy kogoś unikał wzrokiem, nie
koniecznie wszystkich.
- Kurde- rzucił
luzacko Mike, szturchając mnie pod żebra. – Ta godzina snu więcej naprawdę była
dla ciebie sprawą życia i śmierci, wyglądasz jakbyś wstała z grobu.
Ha, ha. Nikt nic nie
powiedział.
- Oświećcie mnie –
odezwałam się w końcu trochę zbyt zarozumiale, starając się nadrabiać miną-
dlaczego taka przypadkowa grupka jak my została członkami wyprawy, których
powinno być o pięcioro mniej?
Otóż nie jesteśmy
tak przypadkowi – Adam wyszczerzył zęby, na co uniosłam wymownie brwi. – Domino
zaczęło się ode mnie. Jestem jedynym wysłannikiem z Rzymu, więc powinienem iść,
kumpluję się z tobą- a jesteś córcią szefunia, nie zapominajmy- i Mikiem, a do
tego odchodzi jeszcze Arianne. Jo wspaniale ponoć współpracuje z tym debilem –
wskazał najlepszego przyjaciela, a tęczowowłosa dziewczyna zesztywniała cała,
nadal patrząc w swoje buty. -Ponad to ponoć Arrie i Mikey znaleźli nić
porozumienia z Maddy i Angelą – zwłaszcza Mikey – tu wszyscy spojrzeliśmy na
niego wymownie, a on uśmiechnął się w ten swój nieśmiały, dziecięcy i uroczy
sposób, który wszystkie panie powalał na kolana. Pozer. – a one dwie trzymają
się razem,więc razem – Adam klasnął w dłonie. – Teraz wszystko jasne.
Arianne pokręciła
głową, a czarne włosy zafalowały wokół jej twarzy.
- Te „relacje” –
zakreśliła cudzysłów w powietrzu- są dosyć przypadkowe.
Adam wzruszył
ramionami.
- Dionek rządzi.
- Nie powinno nas być
ośmioro- zauważyła Maddy, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Była śliczna, ale
w dość pospolity sposób, do mnie nie przemawiała.
- To nie misja-
tłumaczył dalej syn Wiktorii- tylko zwiad. A zrobimy większe wrażenie, jeśli
będziemy liczniejszą grupą.
- A potwory?
- Nowy Jork nie jest
daleko, przeżyjemy. - Kiepski żart, kotku. – No, nie ma co zwlekać, juro
będziemy z powrotem. Za dwie godziny się tu spotykamy–
rozkazał.
- Co?- wyrwało mi
się.
- Krzesło. Masz
jeszcze coś do obgadania?
- No nie wiem –
prychnęłam. – Plan działania?
- W sumie – odezwała
się Angela- to nie ma o czym mówić. Wchodzimy – grzecznie bądź nie, wyciągamy
informacje- grzecznie lub nie, a potem wracamy.
- No – przytaknął
Adam. – Jeśli nikt nie ma już nic do dodania, spotykamy się tu za dwie godziny.
I wszyscy się rozeszli.
~*~
[Proszę was o niepisanie postów kursywą]
[Dobra, za radą Eller zaklepuję pisanie kolejnej części ^^
OdpowiedzUsuńEller, genialnie piszesz ^^]
Tanar, która się wkręci jako 9 osoba, bo 3x3=9 xD
[Hahah, spoko siostro ;P ]
Usuń[Wymówka w stylu córki A(n)teny xD
UsuńKij z tym, że Tanar jest od Hefajstosa xD]
{ Zaczyna się robić ciekawie :) Intryguje mnie wątek związany z Astleyem ^^ Napisane ładnie i zwięźle ;) Podoba mi się sposób, w jaki piszesz }
OdpowiedzUsuń[Na Zeusa, pierwszy raz mi kotś powiedział, że piszę zwięźle XD toż mój styl jest barwny, ale chaotyczny jak cholera! xD wiec cóż- dizęki :D dowartościowujesz mnie xDD]
UsuńSharon & Adam
{hah prosze bardzo ;) }
UsuńBardzoooo ciekawe *-* Od razu się zabieram za kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuń