Ruby
Cień bladego uśmiechu mignął na twarzy syna Letusa. Jego duże, zgniłozielone oczy były wzrokiem gdzieś bardzo, bardzo daleko, jednak ciałem (mimowolnie) w Obozie.
– Hej, trupiaczku! – warknęłam do niego. Powolnym ruchem prawej dłoni odgarnął kosmyk ciemnych włosów we swojej bladej twarzy, odkrywając świeżą, dość płytką ranę ciągnącą się po lewym policzku. Odwrócił się do mnie znudzony.
– Hmm?
– Może tak łaskawie zaczął ćwiczyć, a nie stoisz w miejscu, co? – Mój głos wraz z każdym słowem stawał się głośniejszy i ostrzejszy, niczym miecz spoczywający w mojej pochwie po lewej stronie.
Eren wymamrotał coś niewyraźnie, pokręcił lekko głową i uniósł gladiusa. Wszyscy z Pierwszej są tacy zjechani?, zapytałam samą siebie. Chyba pierwszy raz cieszyłam się z tego, że jestem w Piątej.
Dźwięk zderzających się mieczy zabrzęczał mi w uszach, kiedy Adam, syn Wiktorii, odparował cios młodszego legionisty. Jego jasne, przydługie włosy zmierzwił wiatr i przez chwilę wyglądał jak jeden z tych przystojnych ogierów z różnych filmów i książek, ale w moich oczach zawsze zostanie tym kochasiem z Pierwszej Kohorty, który jest tak zdesperowany, że podrywał Shailene.
Jego walka wywoływała JAKIEŚ wrażenie, ale ja tylko prychnęłam i odeszłam. Trening wszystkich kohort – okay, dam radę. Ale kontrolowanie jego przebiegu – nie okay. Przynajmniej nie musiałam ślęczeć z łucznikami, bo ostatnio, w przypływie złości, cisnęłam własnym łukiem o podłogę. Z całej siły. A później najnormalniej na niego skoczyłam. A później jeszcze raz. I jeszcze. A potem jeszcze piętnaście razy. Słodki Neptunie, zachowuję się jak jakiś bachor, a nie centurion.
Właśnie, centurion. Ten mięśniak, Shane, mój słodki (sarkazm, rzecz jasna) pomocnik, wybył sobie do grecusów i zostawił mnie z ciężarem całej Piątej Kohorty. Gentelman na sto procent! Nie mówiąc już o tym, że polazł sobie poleniuchować u Greków kiedy trzy czwarte legionu ma za zadanie skoczyć to Tartaru na pewną śmierć. „Ambasador”. Kto to w ogóle wymyślił? Do tego Shane nie przepadał za Grekami. Po jakiego on tam polazł?
Przez mętlik w mojej głowie nie zauważyłam, że jeden z legionistów zrobił unik, a miecz skierowany na niego był teraz skierowany na mnie. Przybliżał się z szybkością, siłowałam się z pochwą mojego miecza szarpiąc za rękojeść, jednak palce w przypływie strachu zaczęły się plątać i… Miecz się zatrzymał. Znaczy – cios został odparowany. Miecz, który niemal mnie zabił wypadł z ręki przeciwnika, natomiast mój „wybawca” przekręcił swój w palcach, jednak nie dość zwinnie w efekcie czego broń upadła, wbijając się niezdarnie w ziemię.
– Ja chciałem, żeby tak się stało – mruknął Eren, lekko czerwony, podnosząc miecz. Kiedy z powrotem znalazł się w pochwie, jego właściciel złapał za rękojeść, zadarł wysoko podbródek i wypiął klatkę piersiową. – Uważaj następnym razem, bo ktoś skróci cię o głowę. Sam chętnie bym to zrobił, ale wiesz – uniósł brwi – Wtedy wiedzieliby, że to nie przez przypadek.
– Sama dałabym sobie z nim radę. Ale nie, musiałeś się wykazać – fuknęłam, z odrobiną sarkazmu w ostatnim słowie. – Patrzcie, jestem synem Letusa i będę ratował wszystkich po drodze, żebyście mnie wielbili, a w rzeczywistości będę zimnym skurwysynem! Daj sobie spokój, przecież i tak wszyscy mają cię za wielkiego wybawiciela świata, w końcu będą się z tobą czuli bezpiecznie w najgłębszych zakątkach Hadesu!
– Sory, ja tylko uratowałem cię przed śmiercią i chciałem się podroczyć, ale że nie masz poczu…
– ZAMKNIJ SIĘ! – warknęłam, zwracając na siebie uwagę całego legionu obecnego na arenie. – Zamknj się i zejdź mi z oczu.
Ostatecznie to ja odeszłam. Nie miałam pojęcia, czemu na niego nakrzyczałam. Zawsze się z nim kłóciłam, bo zawsze uważał się za lepszego ode mnie, ale tym razem coś we mnie pękło. Dziwne uczucie, jakby coś zaczęło na mnie w jakiś sposób działać. Nyks – pomyślałam. Bogini nocy tylko czekała na to, aż zaczniemy się kłócić. Ale czemu uwzięła się na mnie?
***
Słońce powoli wschodziło po niebie, kiedy postanowiłam wrócić do baraku. Od wczorajszego popołudnia ruszyłam się tylko do kuchni po coś do jedzenia, a poza tym całą resztę czasu spędziłam na wzgórzu, z oczami wlepionymi w ciemność. Zawiodłam, wydzierając się na Erena na oczach wszystkich legionistów. Pewnie jestem dla nich tylko młodą jędzą z brakiem szacunku do mniej ważnych.
Wstałam, otrzepałam spodnie z trawy i ziemi, po czym ruszyłam w stronę baraków, ocierając dłońmi o gołe ramiona. Całą chłodną noc przesiedziałam jedynie w obozowej koszulce z obciętymi rękawami i spodenkach do połowy uda. Moim jedynym towarzyszem był Sanguis, co z łaciny oznacza krew. Żeby nie było – Sanguis to mój miecz.
Dojście do baraku zajęło mi kwadrans. Wlekłam się z rękami zwieszonymi bezwładnie po bokach, a miecz w mojej ręce sunął po ziemi. Rude włosy zdążyły wypaść mi z warkocza, zasłaniając oczy, które i tak były zamknięte ze zmęczenia.
Kilka metrów przed wejściem padłam na twarz, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam, mając nadzieję, że kiedy któryś z mieszkańców Piątej Kohorty będzie na tyle dobry i mnie obudzi, ewentualnie zaniesie do łóżka. Tym razem nawet mnie dopadły koszmary.
Cień bladego uśmiechu mignął na twarzy syna Letusa. Jego duże, zgniłozielone oczy były wzrokiem gdzieś bardzo, bardzo daleko, jednak ciałem (mimowolnie) w Obozie.
– Hej, trupiaczku! – warknęłam do niego. Powolnym ruchem prawej dłoni odgarnął kosmyk ciemnych włosów we swojej bladej twarzy, odkrywając świeżą, dość płytką ranę ciągnącą się po lewym policzku. Odwrócił się do mnie znudzony.
– Hmm?
– Może tak łaskawie zaczął ćwiczyć, a nie stoisz w miejscu, co? – Mój głos wraz z każdym słowem stawał się głośniejszy i ostrzejszy, niczym miecz spoczywający w mojej pochwie po lewej stronie.
Eren wymamrotał coś niewyraźnie, pokręcił lekko głową i uniósł gladiusa. Wszyscy z Pierwszej są tacy zjechani?, zapytałam samą siebie. Chyba pierwszy raz cieszyłam się z tego, że jestem w Piątej.
Dźwięk zderzających się mieczy zabrzęczał mi w uszach, kiedy Adam, syn Wiktorii, odparował cios młodszego legionisty. Jego jasne, przydługie włosy zmierzwił wiatr i przez chwilę wyglądał jak jeden z tych przystojnych ogierów z różnych filmów i książek, ale w moich oczach zawsze zostanie tym kochasiem z Pierwszej Kohorty, który jest tak zdesperowany, że podrywał Shailene.
Jego walka wywoływała JAKIEŚ wrażenie, ale ja tylko prychnęłam i odeszłam. Trening wszystkich kohort – okay, dam radę. Ale kontrolowanie jego przebiegu – nie okay. Przynajmniej nie musiałam ślęczeć z łucznikami, bo ostatnio, w przypływie złości, cisnęłam własnym łukiem o podłogę. Z całej siły. A później najnormalniej na niego skoczyłam. A później jeszcze raz. I jeszcze. A potem jeszcze piętnaście razy. Słodki Neptunie, zachowuję się jak jakiś bachor, a nie centurion.
Właśnie, centurion. Ten mięśniak, Shane, mój słodki (sarkazm, rzecz jasna) pomocnik, wybył sobie do grecusów i zostawił mnie z ciężarem całej Piątej Kohorty. Gentelman na sto procent! Nie mówiąc już o tym, że polazł sobie poleniuchować u Greków kiedy trzy czwarte legionu ma za zadanie skoczyć to Tartaru na pewną śmierć. „Ambasador”. Kto to w ogóle wymyślił? Do tego Shane nie przepadał za Grekami. Po jakiego on tam polazł?
Przez mętlik w mojej głowie nie zauważyłam, że jeden z legionistów zrobił unik, a miecz skierowany na niego był teraz skierowany na mnie. Przybliżał się z szybkością, siłowałam się z pochwą mojego miecza szarpiąc za rękojeść, jednak palce w przypływie strachu zaczęły się plątać i… Miecz się zatrzymał. Znaczy – cios został odparowany. Miecz, który niemal mnie zabił wypadł z ręki przeciwnika, natomiast mój „wybawca” przekręcił swój w palcach, jednak nie dość zwinnie w efekcie czego broń upadła, wbijając się niezdarnie w ziemię.
– Ja chciałem, żeby tak się stało – mruknął Eren, lekko czerwony, podnosząc miecz. Kiedy z powrotem znalazł się w pochwie, jego właściciel złapał za rękojeść, zadarł wysoko podbródek i wypiął klatkę piersiową. – Uważaj następnym razem, bo ktoś skróci cię o głowę. Sam chętnie bym to zrobił, ale wiesz – uniósł brwi – Wtedy wiedzieliby, że to nie przez przypadek.
– Sama dałabym sobie z nim radę. Ale nie, musiałeś się wykazać – fuknęłam, z odrobiną sarkazmu w ostatnim słowie. – Patrzcie, jestem synem Letusa i będę ratował wszystkich po drodze, żebyście mnie wielbili, a w rzeczywistości będę zimnym skurwysynem! Daj sobie spokój, przecież i tak wszyscy mają cię za wielkiego wybawiciela świata, w końcu będą się z tobą czuli bezpiecznie w najgłębszych zakątkach Hadesu!
– Sory, ja tylko uratowałem cię przed śmiercią i chciałem się podroczyć, ale że nie masz poczu…
– ZAMKNIJ SIĘ! – warknęłam, zwracając na siebie uwagę całego legionu obecnego na arenie. – Zamknj się i zejdź mi z oczu.
Ostatecznie to ja odeszłam. Nie miałam pojęcia, czemu na niego nakrzyczałam. Zawsze się z nim kłóciłam, bo zawsze uważał się za lepszego ode mnie, ale tym razem coś we mnie pękło. Dziwne uczucie, jakby coś zaczęło na mnie w jakiś sposób działać. Nyks – pomyślałam. Bogini nocy tylko czekała na to, aż zaczniemy się kłócić. Ale czemu uwzięła się na mnie?
***
Słońce powoli wschodziło po niebie, kiedy postanowiłam wrócić do baraku. Od wczorajszego popołudnia ruszyłam się tylko do kuchni po coś do jedzenia, a poza tym całą resztę czasu spędziłam na wzgórzu, z oczami wlepionymi w ciemność. Zawiodłam, wydzierając się na Erena na oczach wszystkich legionistów. Pewnie jestem dla nich tylko młodą jędzą z brakiem szacunku do mniej ważnych.
Wstałam, otrzepałam spodnie z trawy i ziemi, po czym ruszyłam w stronę baraków, ocierając dłońmi o gołe ramiona. Całą chłodną noc przesiedziałam jedynie w obozowej koszulce z obciętymi rękawami i spodenkach do połowy uda. Moim jedynym towarzyszem był Sanguis, co z łaciny oznacza krew. Żeby nie było – Sanguis to mój miecz.
Dojście do baraku zajęło mi kwadrans. Wlekłam się z rękami zwieszonymi bezwładnie po bokach, a miecz w mojej ręce sunął po ziemi. Rude włosy zdążyły wypaść mi z warkocza, zasłaniając oczy, które i tak były zamknięte ze zmęczenia.
Kilka metrów przed wejściem padłam na twarz, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam, mając nadzieję, że kiedy któryś z mieszkańców Piątej Kohorty będzie na tyle dobry i mnie obudzi, ewentualnie zaniesie do łóżka. Tym razem nawet mnie dopadły koszmary.
Shailene
Ruby odstawiła niezłą szopkę. W sumie tego nie widziałam, ale jak Eren opowiadał o tym jak się na niego darła, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nigdy nie lubiła mnie, ani Adama, a o Erenie to nawet nie wspomnę, ale błagam – wydzierać się na oczach połowy legionu tylko dlatego, że została uratowana przed śmiercią? Trzeba było być nią.
Mieliśmy skoczyć do Tartaru dwa dni temu, ale pretorzy ubzdurali sobie, że przełożą termin, nie dyskutując o tym z resztą senatu. W każdym razie rzucić się w najgłębszy zakątek podziemi mieliśmy już dzisiaj.
Koło ósmej rano, dzień po tej całej aferze, postanowiłam pójść na swój ostatni trening przed misją. Po drodze wstąpiłam do baraku Pierwszej Kohorty.
Legioniści mamrotali coś pod nosem kiedy wchodziłam. Cóż, nie trzeba było być idiotą, żeby zorientować się, że chcieli sobie pospać przed misją, bo (w przeciwieństwie do Greków) wcale nie baliśmy się na tą misję ruszyć i daliśmy radę spać.
Nałożyłam strzałę na cięciwę i strzeliłam w kierunku koi Adama. Przeleciała kilka minimetrów nad nosem syna Wiktorii, ostatecznie wbijając się w ścianę. Oczy chłopaka momentalnie się otworzyły, gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie. Jego zielononiebieskie tęczówki nie były widoczne, bo ze strachu jego źrenice powiększyły się, zakrywając je.
Podbiegłam do niego i przysiadłam przy nim. A raczej na nim, bo siadłam na jego nodze.
– Pobudka, Morrers!– krzyknęłam, trochę głośniej niż zamierzałam. Pochyliłam się, pocałowałam go w policzek, a następnie wstałam i zerwałam z niego koc. Na szczęście (albo i też nie) spał w dresach. – Vento uciekł. Dostaliśmy wiadomość od twoich greckich przyjaciół – mruknęłam, wypinając szczękę [Nie wiedziałam jak to nazwać ~ Rejczi] i uśmiechnęłam się.
– Nie wydaje wam się to dziwne? – zapytał Eren, znikąd pojawiając się obok mnie. Ściskał w rękach kubek herbaty.
– Co masz na myśli? Bo mi się wydaje, że nie chciał wracać do Jupitera z powodów osobistych.
Nie trzeba było być idiotą, żeby wiedzieć, że nie chce zmienić swojego zdania mimo, iż Eren miałby miażdżące argumenty.
– Adam, sam pomyśl. Ostatnio cały czas siedział u Greków, a stamtąd był Astley. Może się z nim kontaktował? A potem z nadarzającą się okazją uciekł do niego, jak kochanek wraca do kobiety...
Razem z Adamem wymieniliśmy spojrzenia, a następnie wybuchliśmy śmiechem. Eren zawsze był podejrzliwy, ale nigdy nie używał takich głupkowatych porównań.
– No co? Przecież to jasne, że jak kobieta stanowczo odmawia, to kochanek potem tak czy siak do niej wraca i... – Tym razem i on nie wytrzymał.
Jego śmiech brzmiał jak rechotanie ropuchy, nie żartuję. A później zlał się z dźwiękiem rozbijającej się porcelany.
Szara koszulka syna Letusa była oblana herbatą. Przez ciepłą ciecz, koszulka przyległa do jego ciała uwydatniając kościsty tors.
– Ehh. Kontynuujmy wcześniejszą rozmowę - westchnął zrezygnowany, odlepiając materiał od ciała.
– Jasne. Arin, szpieg, ucieczka. – Wbiłam paznokcie w ramie Erena. – Nie wydaje mi się, żeby Asleyowi potrzebny był synalek boga jakiśtam wiatrów. Rozumiem gdyby chciał mieć przy sobie tą córkę Jupitera, czy kogoś od Marsa... – Albo od Bellony, na przykład Ruby., pomyślałam. Ostatecznie zatrzymałam te słowa dla siebie. – Ale Arina? To nie trzyma się kupy – uznałam.
– Arin potrafi walczyć. Zawsze ma plan działania, a przyznajmy, tego potrzeba Astleyowi.
– Ale Arin nie lubi Asleya – zauważył Adam. Czy tylko mnie wydaje się dziwne, że wie tak dużo o tym co jest między ludźmi? Nie ważne.
– A ja nie lubię Greków, ale kiedy misje się złączą, będę musiała z nimi współpracować. Mimo tego nadal nie wierzę, żeby Vento współpracował z Asleyem. To nie jest w jego stylu.
Eren skrzywił się na kilka sekund. Bynajmniej tak mi się wydawało.
– O ile cokolwiek możesz uznać na jego styl. Prawie z nim nie rozmawiałaś.
– Uznajcie mnie za idiotę, ale uważam, że Vento uciekł, bo ma niezamknięte sprawy w Obozie Herosów. – Okay. Arin ma niepozamykane sprawy, dzieci Venus ładne włosy, a my trening przed skokiem do Tartaru. Ubierz się Adam, czekamy przed barakiem.
***
Zaraz po treningu poszliśmy coś zjeść, a robiliśmy to w biegu, bo gonili nas wściekli centurioni narzekający na to, że jemy kilka minut przed misją. Uznałam to za dziwne, bo w końcu może to być nasz ostatni posiłek.
Wyprowadzeni zostaliśmy kohortami, a szczęśliwie kohorta I, III i IV szły razem. Nie, żebym prosiła o to Pretorów, skądże.
Przed bramą Obozu uświadomiłam sobie jedno. Nigdy nie kochałam tego miejsca, jednak przez Astleya stało się ono moim JEDYNYM domem. Mój ojciec nie żyje, a to wszystko wina tego Greka. Zapłaci za to. Będzie musiał.
~***~
[Witam, witam. Przybywam z rozdziałem iście rzymskim. Przepraszam za termin, byłoby wcześniej gdyby nie ten nawał nauki, bleh .__. Pierwsza gimnazjum i jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Mniejsza.
Nie śmiejcie się z I części o Ruby, miałam ją poprawić, ale nie miałam siły ehh. W ogóle ten rozdział nie jest sprawdzany XDDD
Nadal nie ogarniam tej kolejki ale nie ważne XDDD
Miłego.]
~Rejczi
Eren/Shailene/Colin/Ruby